„Toczymy wojnę nie tylko, by wesprzeć Ukraińców, Toczymy przede wszystkim wojnę przeciwko Rosji, prowadzoną przez proxy, i istotne jest, abyśmy ją wygrali” – powiedział przedstawiciel USA Seth Moulton na antenie Fox News. Możliwe, że wyraził się dosadniej niż pozostali, niemniej jednak oficjalni przedstawiciele administracji Bidena przekazują to jednoznacznie. Na pytanie, co USA uznałyby za sukces w wojnie, sekretarz obrony Bidena, Lloyd Austin, oświadczył: „Chcemy, aby Rosja została osłabiona”.
[Source]
Od początku imperializm amerykański traktował to przedsięwzięcie jako wojnę pośrednią przeciw Rosji. Pierwotnie uważał on, że Rosja szybko osiągnie swoje cele, dlatego też wycofał ambasadę USA i organizował ewakuację Zełeńskiego z kraju. Gdy sytuacja się ustabilizowała, a siły ukraińskie stawiały zacięty opór (z pomocą zachodniego wywiadu i zaopatrzenia), dostrzeżono możliwość eskalacji wojny, w celu wyrządzenia Rosji większych szkód.
Ostatnie kilka tygodni przyniosło bardziej jawne stanowisko w tej sprawie, któremu towarzyszyła również intensyfikacja dostaw sprzętu wojskowego dla Ukrainy. Uchwalenie ustawy o pomocy Lend-Lease pozwoliło Waszyngtonowi zaopatrywać ukraińską armię bez zbędnej biurokracji czy kontroli. Teraz przyjęto ustawę zezwalającą na udzielenie Ukrainie pomocy w wysokości 40 mld USD, jeszcze wyższej niż 33 mld USD, o które pierwotnie zabiegał Biden. Jest to uzupełnienie kwoty 13 mld USD, jaką przekazano w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, i stanowi ogromny skok zaangażowania USA w działania wojenne.
Dla porównania łączny budżet obronny Ukrainy na 2021 r. wyniósł niecałe 7 mld USD, podczas gdy całkowity budżet kraju za ten sam rok zaledwie 40 mld USD. Przeważająca część tego ostatniego pakietu „pomocowego” uchwalonego przez USA (przy jednogłośnym poparciu Demokratów, w tym także popieranego przez DSA „składu”) jest przeznaczona bezpośrednio na zaopatrzenie wojskowe, natomiast tylko 8,8 mld USD na wsparcie gospodarcze i 900 mln USD na wsparcie uchodźców ukraińskich w USA.
Wsparcie to nie sprowadza się tylko do zwiększenia nakładów finansowych, lecz także do rozwoju jakościowego dostarczanej broni, obejmującej potężniejsze, bardziej dalekosiężne zestawy artyleryjskie i najwyższej klasy drony do zwalczania czołgów, których część już znajduje się na Ukrainie. Według tej koncepcji artyleria, w tym dostarczone przez USA haubice M777, radary itp. pozwoliłyby armii ukraińskiej stawić czoła wysokiej jakości artylerii rosyjskiej, a drony Switchblade miałyby zrekompensować niemal doszczętne zniszczenie ukraińskich sił powietrznych.
W spotkaniu 26 kwietnia w amerykańskiej bazie lotniczej Ramstein w Niemczech wzięło udział 40 państw, w tym 14 nienależących do NATO, jego celem było ustanowienie scentralizowanego i skoordynowanego łańcucha dostaw broni na Ukrainę.
Te szeroko zakrojone dostawy mają na celu zmniejszenie przewagi, jaką Rosja posiada na polu walki z racji swoich sił powietrznych, pancernych i artylerii. Jednakże nie jest do końca jasne, w jakim stopniu nowo dostarczona broń wpłynie na rzeczywisty przebieg wojny. Uzbrojenie tego typu wymaga przeszkolenia ukraińskich żołnierzy, by mogli się nim posługiwać, jak również wymaga serwisowania. Obecnie setki ukraińskich żołnierzy jest szkolonych przez USA i Wielką Brytanię pod kątem obsługi tego rodzaju wyposażenia. Jednocześnie Rosja coraz częściej dokonuje ataków na ukraińskie linie zaopatrzeniowe, utrudniając dotarcie na front nowego sprzętu. Prezydencki doradca Arestowycz oświadczył, że Ukraina będzie mogła w pełni wykorzystać nową broń „dla podjęcia ofensywy” dopiero w czerwcu.
Już w połowie kwietnia Pentagon zwołał spotkanie z ośmioma największymi producentami broni w kraju, by upewnić się, że dysponują oni możliwościami zaspokojenia zwiększonego popytu ze strony Ukrainy. Produkcję pocisków przeciwlotniczych Stinger i wyrzutni przeciwpancernej Javelin zwiększono, niekiedy nawet dwukrotnie. Jak zwykle, przemysł zbrojeniowy nie kryje zadowolenia z perspektywy przedłużającego się konfliktu. „Wojna jest straszna, strasznie opłacalna”, jak ironicznie skomentował Lenin podczas pierwszej wojny światowej.
Eskalacja interwencji w wojne na Ukrainie to nie tylko zasługa Stanów Zjednoczonych. Odkryta na nowo bezczelność Waszyngtonu znajduje odbicie w Wielkiej Brytanii, oczywiście z własnych powodów. Pomijając tradycyjnie służalczą postawę pudla z drugiej Strony Atlantyku, widzimy premiera, który desperacko pragnie odwrócić uwagę od wewnętrznych problemów krajowych i ochoczo przemierza Europę w poszukiwaniu okazji do zrobienia sobie zdjęcia. Jednego dnia jest w Kijowie, by wzmocnić ducha Zełeńskiego, a następnego jest już w Szwecji czy w Finlandii, oferując obu krajom gwarancje bezpieczeństwa na czas ich starań o członkostwo w NATO. Do tego należy dodać ministra spraw zagranicznych, desperacko pragnącego zostać premierem, usiłującego prześcignąć Borysa w podżeganiach do wojny, obiecującego, że wojna nie dobiegnie końca, dopóki Krym nie wróci w ręce ukraińskie, co Zełeński już dawno odpuścił.
Elementem tego zwrotu w strategii jest również większa otwartość USA co do stopnia zaangażowania w wojnę od jej rozpoczęcia – przechwalają się one wymianą informacji wywiadowczych z armią ukraińską, dzięki której udało im się namierzyć rosyjskich generałów. Stany Zjednoczone utrzymują, że wymiana informacji wywiadowczych przyczyniła się również do zatopienia rosyjskiego krążownika Moskwa przed paroma tygodniami.
Obecna sytuacja to konflikt, w którym amerykański imperializm (z pomocą swoich europejskich sojuszników) zapewnia doradztwo wojskowe (prawdopodobnie nawet na poziomie koordynacji działań wojennych najwyższego szczebla), dane wywiadowcze, pieniądze, zasoby, uzbrojenie, przeszkolenie… pozostawiając jednak komuś innemu, w tym przypadku Ukraińcom, zapewnienie mięsa armatniego i niesienie zniszczeń. Republikanin z Teksasu Dan Crenshaw bez ogródek i w cyniczny sposób uzasadnił poparcie dla pakietu pomocowego Bidena o wartości 40 mld USD: „Inwestycja w zniszczenie armii naszego wroga, bez straty ani jednego amerykańskiego żołnierza, jest „dla mnie dobrym pomysłem”. Imperializm USA jest gotów walczyć z Putinem do ostatniej kropli… ukraińskiej krwi!
Amerykański imperializm jest od samego początku głęboko zaangażowany w tę wojnę, choć teraz wyraźnie widać, że wyczuwa, iż może wykorzystać ją do znaczącego osłabienia Rosji, rywala, który śmiał mu się przeciwstawić. Przy okazji Stany Zjednoczone wywierają na Europę ogromną presję, zmuszając ją do dozbrajania się, tak aby stała się strażą przednią amerykańskiej potęgi militarnej na kontynencie. Zdaniem niektórych amerykańskich strategów dozbrojenie Europy i osłabienie Rosji pozwoliłoby Waszyngtonowi lepiej stawić czoła swojemu głównemu rywalowi na arenie światowej: Chinom.
Podczas tej nowej fazy wojny wywierano presję na Ukraińców, by odrzucali wszelkie negocjacje. Gazeta Ukrainska Prawda wskazała na rolę, jaką w tym względzie odegrała wizyta Borisa Johnsona w Kijowie na początku kwietnia.
Jak podaje : „Strona rosyjska (…) była faktycznie przygotowana na spotkanie Zełeński-Putin”, którego domagał się Zełeński. Wtedy jednak, według UP, która cytuje „źródła bliskie Zełeńskiemu… premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson… pojawił się w stolicy niemal bez uprzedzenia z dwoma prostymi komunikatami. Po pierwsze, Putin jest zbrodniarzem wojennym, należy na niego napierać, a nie z nim negocjować. Po drugie, nawet jeśli Ukraina jest gotowa podpisać z Putinem jakieś porozumienia w sprawie gwarancji, to Zachód tego nie zrobi. (podkreślenie własne)
Tutaj prawdziwe stanowisko ujawnia się w sposób czytelny dla każdego. Zachodni imperializm, którego wysłannikiem z ramienia Waszyngtonu jest Boris Johnson, decyduje o tym, czy negocjacje mogą się odbyć, czy nie, natomiast jeśli Ukraińcy ośmielą się podpisać układ z Putinem, zakładający, że inne kraje zaoferują gwarancje bezpieczeństwa, wówczas Zachód go zablokuje! Przecież mówiono nam, że ta wojna toczy się w obronie suwerenności Ukrainy!
Zostało to zaakcentowane na początku maja, gdy Zełeński zasugerował, że dla osiągnięcia porozumienia pokojowego zrezygnuje z podnoszenia kwestii Krymu, jednak następnego dnia sekretarz generalny NATO Stoltenberg stwierdził, że choć negocjacje to sprawa Ukrainy, to „państwa członkowskie NATO nigdy nie zgodzą się na nielegalną aneksję Krymu”.
Oczywiste jest, że Stany Zjednoczone wykorzystały rosyjską inwazję na Ukrainę do działań mających na celu znaczne zacieśnienie dominacji nad europejskimi sojusznikami. Wojna została użyta do uzasadnienia zasadniczego wzrostu wydatków wojskowych w Niemczech – oraz w wielu innych krajach europejskich – jak również do rozpoczęcia dostaw broni na Ukrainę, wobec czego Niemcy były wcześniej niechętne. Posłużyło to również jako wygodna wymówka do złożenia przez Szwecję i Finlandię wniosku o przyjęcie do NATO.
Nawiasem mówiąc, wszystko wskazuje na to, że Erdogan pokrzyżował te plany, sprzeciwiając się członkostwu Szwecji i Finlandii w NATO pod pretekstem, jakoby państwa te „stanowiły schronienie dla organizacji terrorystycznych” (chodzi o PKK i DHKP-C). Ponieważ NATO, podobnie jak UE, podejmuje takie decyzje poprzez konsensus, Turcja może zgłosić weto wobec dwojga nowych kandydatów. Przypuszczalnie Erdogan stara się wykorzystać swoje wpływy, aby wymusić na NATO wydalenie i delegalizację tych organizacji. Ponadto zapewne pokazuje Putinowi, że potrafi być użytecznym sprzymierzeńcem i dzięki temu próbuje uzyskać od Rosji pewne ustępstwa, by zwiększyć swoją rolę w konflikcie na Ukrainie.
Niezależnie od jego motywacji wygląda na to, że przyspieszone przystąpienie Szwecji i Finlandii do NATO nie będzie tak proste, jak spodziewał się Waszyngton. Również Orban na Węgrzech jest zdolny do wnoszenia sprzeciwu z własnych względów, również po to, by zażądać czegoś w zamian.
Podziały w ramach UE
Sytuacja jest jednak daleka od jasności. Wojna wydobyła na powierzchnię napięcia między centralnymi mocarstwami Europy (Niemcami i Francją), a także imperializmem amerykańskim i jego bezpośrednimi poplecznikami (przede wszystkim Wielka Brytania i Polska). Jest to szczególnie widoczne w odniesieniu do kwestii bojkotu rosyjskiego gazu i ropy. Próby wprowadzenia ogólnoeuropejskiego zakazu importu rosyjskiej ropy naftowej uwypukliły te sprzeczności. Do wprowadzenia takiego zakazu Unia Europejska potrzebowałaby jednomyślnego głosowania 27 członków, przy czym już obecnie kilku z nich wyrażało swoje zastrzeżenia lub całkowity sprzeciw, w tym Węgry, Słowacja, Czechy i Chorwacja – wszystkie te państwa dużym stopniu polegają na rosyjskiej ropie naftowej, przykładowo w przypadku Chorwacji jest to aż 90%. Kraje, w których udział rosyjskiej ropy w całkowitym imporcie wynosi ponad 50 procent, to Bułgaria, Polska, Litwa, Finlandia i Łotwa. Całkowity zakaz importu rosyjskiej ropy dotkliwie uderzyłby również w grecki przemysł żeglugowy, który obsługuje połowę wszystkich przewozów rosyjskiej ropy pod banderą UE.
Dotychczas to Węgry wstrzymywały głosowanie. Unijni biurokraci gorączkowo próbują znaleźć sposób na obejście weta, oferując najbardziej narażonym krajom fundusze, koncesje, odroczenia, zwolnienie z opłat. Świadczy to o poważniejszych problemach w samej Unii Europejskiej. Polityka zagraniczna i interesy gospodarcze poszczególnych krajów niekoniecznie są zbieżne, toteż unii gospodarczej bez unii politycznej długofalowo nie da się utrzymać.
Aktualnie zarówno prezydent Francji Emmanuel Macron, jak i przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula Von der Leyen zasugerowali zmianę konstytucji UE w celu zniesienia prawa weta ( które w praktyce oznacza wymóg konsensusu przy podejmowaniu kluczowych decyzji). Jednak taki ruch wymagałby… jednomyślności, a jej uzyskanie jest bardzo mało prawdopodobne z oczywistych powodów. Jeżeli Niemcy i Francja będą kontynuowały swoje działania w tym kierunku, w dłuższej perspektywie grozi to faktycznym rozpadem UE.
Faktycznie, przepychanki na temat dalszych sankcji wobec Rosji w UE świadczą raczej o rozłamie niż jedności sojuszników Waszyngtonu w Europie. Głównym powodem, dla którego omawia się zakaz handlu ropą naftową, jest rosnące uzależnienie krajów europejskich od Rosji w zakresie dostaw gazu, zwłaszcza Niemiec, których klasa rządząca odgrywa wiodącą rolę w Europie.
Szumnie zapowiadana perspektywa przystąpienia Ukrainy do UE jest obecnie tak odległa, jak jeszcze nigdy dotąd. Po stwierdzeniu, że proces ten może trwać dziesiątki lat, Macron zaproponował, by do czasu przystąpienia Ukrainy do UE stworzyć coś w rodzaju „równoległej wspólnoty europejskiej”. Ta śmieszna propozycja została odrzucona przez Zełeńskiego.
Przystępując do tej wojny, Putin kalkulował, że Europa jest zbyt zależna od rosyjskiego gazu i ropy, by całkowicie odciąć źródła finansowania, i że to pomoże mu przetrwać nawał sankcji. Działania wojenne na Ukrainie już doprowadziły do znacznego wzrostu cen energii, a także zbóż i innych produktów rolnych na całym świecie. Prawdopodobnie Putin wychodzi teraz z założenia, że jest na lepszej pozycji do prowadzenia długotrwałej wojny, zaś trudności gospodarcze doprowadzą w pewnym momencie Europę do zawarcia pokoju. Pamiętajmy, że pierwotne porozumienia mińskie zostały zawarte w tzw. formacie normandzkim, przy wsparciu Niemiec i Francji.
W swoim przemówieniu z okazji Dnia Zwycięstwa Macron powiedział: „Europa nie jest w stanie wojny z Rosją”. Na wspólnej konferencji prasowej z kanclerzem Niemiec Sholtzem dodał: „To, co chcemy osiągnąć, to rychłe zawieszenie broni, które pozwoli na dokończenie negocjacji rozpoczętych między delegacjami Rosji i Ukrainy celem osiągnięcia pokoju i trwałego wycofania wojsk rosyjskich. To właśnie jest naszym celem”. Stoi to w jawnej sprzeczności z deklarowanymi celami USA, polegającymi na wykorzystaniu wojny na Ukrainie jako narzędzia do stanowczego osłabienia Rosji.
Sytuacja na polu bitwy
Jeżeli chodzi o sam przebieg wojny, jasnym jest, że rozmowy pokojowe nie będą wznawiane dopóki obie strony uważają, że mogą więcej zyskać w walce. Na kolejnym etapie wojny Rosja koncentruje wszystkie swoje siły na przejęciu całości terytorium obwodów ługańskiego i donieckiego.
Ukraiński opór w Mariupolu ogranicza się w tym momencie jedynie do garstki zatwardziałych neonazistów z pułku Azow (i być może kilku innych, w tym straży przybrzeżnej i piechoty morskiej). To właśnie oni prowadzą głośną akcję wywierania presji na Zełeńskiego i Zachód, by ci w jakiś sposób ich uratowali, za pomocą wymiany więźniów, czy też poprzez boską interwencję papieża! Najbardziej logicznym posunięciem byłoby poddać się, jako że są całkowicie otoczeni i nie mają możliwości uzupełnienia zapasów. Lecz nie mogą tego zrobić, jako że byłby to poważny cios dla morale ukraińskich skrajnie prawicowych nacjonalistów oraz ze względu na sposób ich potraktowania przez bojówki Doniecka i Ługańska. Te zaś chciałyby się zemścić za osiem lat terroru, który Azowcy stosowali wobec miejscowej ludności.
Zełeński przyznał już, że nie istnieje żaden militarny sposób, aby udzielić im pomocy. Jest to prawda, jednak być może wiąże się to również z pewną dozą kalkulacji politycznej. Zdaje on sobie sprawę, że w pewnym momencie będzie zmuszony podpisać porozumienie z Rosją, przy czym wyeliminowanie dużej części neonazistowskich sił Azowa zmniejszyłoby ewentualny opór wobec takiego porozumienia. Nawet obecnie prezydent musi ostrożnie lawirować na tym polu, ponieważ zwolennicy Azowa próbują nastawić ukraińską opinię publiczną przeciw rządowi, dopuszczając się m.in. gróźb skierowanych pod adresem doradcy prezydenta Arestowycza.
Aby udobruchać prawicę, Zełeński sugerował, że prowadzone są negocjacje mające na celu umożliwienie wydostania osób ukrywających się w zakładach Azowstal. Turcja zaproponowała, by wywieźć ich do swojego kraju pod warunkiem, o ile przez okres trzech miesięcy nie wrócą na Ukrainę, by walczyć. Rosjanie jednak nie przystali na taką propozycję.
Sytuacja w Mariupolu oraz wycofanie się z Kijowa i północy pozwoliło Rosji na przerzucenie części sił na teren, który obecnie uważa za główny teatr działań, czyli do Donbasu. Inaczej niż w przypadku nieudanej ofensywy na Kijów, linia zaopatrzenia Rosji jest tu znacznie krótsza i łatwiejsza do obrony. Prawdą jest, że siły ukraińskie są silnie ufortyfikowane, zaś swoje pozycje budowały przez ostatnie 8 lat trwania wojny, tym niemniej wyraźnie widać, że zagraża im odcięcie i okrążenie. Działania Rosjan postępują w ślimaczym tempie, wciąż jednak posuwają się naprzód.
W tej chwili naturalna linia obrony ukraińskiej w Donbasie opiera się na rwącym nurcie rzeki Doniec, którą Rosjanie kilkakrotnie próbowali sforsować. Dotychczas byli odpychani, jednak nacierając na jej brzegi na różnych odcinkach, prędzej czy później się im to uda. Miasto Siewierodonieck zostało otoczone z trzech stron i tylko jedna droga wiedzie z niego w kierunku terytorium pod kontrolą Ukrainy. Przypuszczalnie znajduje się lub wkrótce znajdzie się ona pod ostrzałem rosyjskim, co uniemożliwia siłom ukraińskim przebywającym w mieście odwrót. Wydaje się, że Rosjanie koncentrują wszystkie swoje siły na tej części frontu, jak również na zachód od Doniecka (okolice Awdiejewki), jednocześnie utrzymując linię obrony w Chersoniu i Zaporożu.
W tej chwili naturalna linia obrony ukraińskiej w Donbasie opiera się na rwącym nurcie rzeki Doniec, przez którą Rosjanie kilkakrotnie próbowali sforsować. Dotychczas byli odpychani, jednak nacierając na jej brzegi na różnych odcinkach, prędzej czy później się im to uda. Miasto Siewierodonieck zostało otoczone z trzech stron i tylko jedna droga wiedzie z niego w kierunku terytorium pod kontrolą Ukrainy. Przypuszczalnie znajduje się lub wkrótce znajdzie się ona pod ostrzałem rosyjskim, co uniemożliwia siłom ukraińskim przebywającym w mieście odwrót. Wydaje się, że Rosjanie koncentrują wszystkie swoje siły na tej części frontu, jak również na zachód od Doniecka (okolice Awdiejewki), jednocześnie utrzymując linię obrony w Chersoniu i Zaporożu.
Ukraińskie postępy na północ od Charkowa zmierzające w kierunku granicy rosyjskiej są rezultatem odwrotu sił rosyjskich, które zrezygnowały z utrzymywania pozycji, nie uważając ich już za kluczowe. Zasadniczym celem strategicznym dla sił rosyjskich w tym regionie są szlaki zaopatrzeniowe od Biełgorodu do Iziuma, które będzie trzeba bronić i zabezpieczać za linią naturalną rzeki Doniec, przepływającej z północy na południe.
Jednocześnie rosyjska artyleria nieustannie atakuje ukraińską infrastrukturę, linie zaopatrzenia, zbiorniki paliwa oraz trasy przerzutu zachodniej pomocy wojskowej na terytorium Ukrainy. Rosjanie wzmacniają także swoją pozycję na Wyspie Węży, gdzie odpierają ukraińskie ataki, bowiem dzięki niej mogą kontrolować i odcinać linie transportu morskiego z i do Odessy.
Morale armii i opinia publiczna
Równie ważnym czynnikiem jest poziom morale, i to zarówno żołnierzy biorących udział w walkach, jak i społeczeństwa.
Na Ukrainie pojawiają się już pewne objawy znużenia wojną, przejawiające się w konfliktach między rządem a dowództwem. W dniu 17 marca izraelska gazeta Haaretz (nie jest to źródło, które można by oskarżyć o prorosyjskość) opublikowała bardzo ciekawy reportaż, w którym przedstawiono stosunek ludności ukraińskiej do wojny. Autor reportażu, Nir Gontarz, przemierzył samochodem trasę z Kijowa do granicy z Polską, po drodze zatrzymując się kilkakrotnie, starając się nawiązać rozmowę z jak największą liczbą osób. Z tego względu jego relacja ma charakter czysto anegdotyczny i nie należy jej traktować jako badania naukowego. Niemniej jednak jest ona bardzo interesująca. Wiele osób, które z nim rozmawiały, mimo początkowych deklaracji poparcia dla Zełeńskiego, w dalszej części rozmowy dodawało, że są w stanie zrozumieć motywy Putina i przypisują winę za wojnę prowokacjom ukraińskim.
Jako przykład może posłużyć jedna z wielu rozmów opisanych w artykule – oto, co miała do powiedzenia właścicielka myjni z synami:
Zełeński zachowuje się bardzo chucpiarsko. Rozumiem oczywiście prezydenta Putina. Ale nie rozumiem, dlaczego nie możemy być zadowoleni z naszej demokracji w jej obecnym kształcie. Dlaczego musimy wbijać mu szpile i bez przerwy gadać o wejściu do UE oraz o przymierzu wojskowym z Amerykanami?”. Słowa te padają dopiero po dłuższej rozmowie, z udziałem jej brata i syna. Z początku wszyscy trzej bezwarunkowo popierają Zełeńskiego. Jednak kiedy już udało się zyskać trochę zaufania, syn mówi: „Gdyby Ukraina nie zabiegała o względy państw europejskich jak kot w rui, Putin nie rozpocząłby tej wojny i nie krzywdziłby Ukraińców.
Jasne jest, że inwazja Rosji wzbudziła nastroje patriotyczne u szerokich warstw społeczeństwa ukraińskiego zaś wielu zgłosiło się na ochotnika do Obrony Terytorialnej. Jednak w miarę trwania wojny również i wielu zacznie zadawać pytania. Jeżeli wojna potoczy się źle, Ukraina zostanie zmuszona do ustępstw terytorialnych na rzecz Rosji (np. oddanie całego Donbasu, Chersonia i znacznej części Zaporoża) oraz zobowiąże się do rezygnacji z członkostwa w NATO, wówczas wielu będzie się zastanawiać, czy te wszystkie cierpienia i zniszczenia były opłacalne, skoro porozumienie zawarte przed wojną mogłoby być lepsze.
Na przestrzeni ostatnich kilku dni pojawiały się protesty rodzin żołnierzy i wojskowych w związku z wysłaniem na front poborowych bez należytego przeszkolenia ani niezbędnego wyposażenia. I tak w miejscowości Chust na Zakarpaciu 29 kwietnia kobiety sforsowały wojskowy urząd poborowy (zobacz WIDEO), protestując przeciw wysyłaniu na front swych mężów, będących członkami Obrony Terytorialnej.
„Na początku wojny mężczyźni masowo zapisywali się do oddziałów obronnych. Zapewniano, że do ich obowiązków będzie należało tylko bronienie własnego regionu. Jednak teraz mają zostać wysłani na linię frontu. Obecnie prawie pięciuset mężczyzn, którym nie zapewniono odpowiedniego przeszkolenia wojskowego, jest przeznaczonych do wywiezienia na wschód Ukrainy. Istnieje również możliwość «uchylenia się» – za sumę 3-3,5 tys. dolarów” – powiedziała dziennikarzom Strany Irina Sajan z Chusta.
Dnia 9 maja żołnierze 101 Brygady Obrony Terytorialnej ( pochodzącej z Zakarpacia) opublikowali nagranie wideo, w którym przedstawiają swoją trudną sytuację. „Brygada ta została wysłana na front, absolutnie nieprzygotowana. Tak wygląda 90% brygad.Ci ludzie naprawdę nie wiedzą, jak obchodzić się z karabinem maszynowym, a pognano ich prosto do okopów. Wystarczy dwa dni od otrzymania wezwania, i już jesteś w Donbasie” – wyjaśniał Stranie socjolog Jurij Romanenko, jednocześnie zaznaczając, że protesty żołnierzy miały miejsce również w Użhorodzie.
W osobnym reportażu Strana cytuje wypowiedź żony żołnierza ze wspomnianej 101 brygady:
Inna Sałautina, żona jednego z żołnierzy 101 brygady, twierdzi, że tak naprawdę od samego początku ludzi zwodzono, mówiąc, że będą pełnić służbę i wykonywać zadania w swoim regionie, czyli na Zakarpaciu.
„Na jakiej podstawie przyjęto i wysłano na front ludzi nieprzeszkolonych, niepoddanych badaniom lekarskim. Konkretnie: mój mąż po przebytym zawale, z niesprawnym sercem potrzebującym przeszczepu – skarży się nam Sałautina.”
Podobna sytuacja ma miejsce w 57 Brygadzie, jak czytamy w tym samym sprawozdaniu:
„Bez przerwy, od pierwszego dnia wojny, bronili naszej Ojczyzny. Bez uzbrojenia, bez wsparcia. Tam jest piekło, do którego nasi trafiają z pojedynczym karabinem maszynowym. Nie ma nikogo, kto by nas wysłuchał. Wzięli ludzi bez badań lekarskich, bez doświadczenia, bez wiedzy. Są przemęczeni. Codziennie ze wszystkich stron z nieba leci ostrzał” – opowiada żona jednego z żołnierzy, Tatiana Primaczenko.
Siostra żołnierza Wadima Sidorenki należącego do tej samej brygady skarży się, że on również został wysłany na front bez odpowiedniego przeszkolenia i bez zważania na jego zły stan zdrowia.Przebywa od kilku dni w samym centrum walk, nieustannie ostrzeliwany. Dowódcom rozkazuje się iść na pierwszą linię frontu do tych samych okopów ostrzeliwanych przez wroga. Wojsko jest zdemoralizowane, jakimś cudem przeżyło ostrzał a nie jest zawodowym żołnierzem, jedynie wykonuje rozkazy. Chłopacy potrzebują natychmiastowych uzupełnień i pomocy ze strony wojska – skarży się kobieta.
Świadczy to o znacznych oznakach demoralizacji i zmęczenia pośród wojsk ukraińskich. Narasta również niezadowolenie z powodu korupcji i jej związku z brakiem wyposażenia dla oddziałów frontowych. Mieszkańcy Chust donoszą, że urzędnicy z urzędów poborowych poruszają się bardzo drogimi samochodami, które ich zdaniem są rezultatem przyjmowania łapówek od mężczyzn chcących uniknąć mobilizacji. Ponadto „Wielu dziwi się, dlaczego żołnierze mimo wielomiliardowej pomocy z Zachodu muszą sami zaopatrywać się w sprzęt”.
Taka sytuacja wyraźnie niepokoi władze Ukrainy, do tego stopnia, że doradca prezydenta Aleksiej Arestowicz „stwierdził, że pojawia się wiele pytań dotyczących faktu, że na front wysyła się żołnierzy nie z ośmioletnim stażem, lecz z epilepsją i mięsakiem.” Arestowicz określił to jako „ekscesy, które wywołują we mnie wściekłość”. Opowiedział się za przeprowadzeniem „przeglądu wszystkich ludzi (na froncie) ze względów medycznych i ich demobilizacji lub przeniesienia na stanowiska nie związane z walką… Tych pytań jest coraz więcej, nie zamierzam tego tak zostawić. Wyruszam na mój mały dżihad. Jestem wściekły” – powiedział Arestowicz.
Sytuacja na Zakarpaciu ma własną specyfikę. Region ten zamieszkuje znaczna mniejszość węgierska i choć w wyborach prezydenckich głosowała ona na Zełeńskiego, to jednak bardzo dużo osób brała w nich udziału. Ludność regionu była przeciwna nowym ustawom językowym, które postrzegała jako atak na języki mniejszości, w tym węgierski. W regionie graniczącym ze Słowacją i Węgrami działają sieci przemytnicze, które obecnie zajmują się organizacją przerzutu mężczyzn chcących uniknąć mobilizacji. Obszar ten był już świadkiem protestów antywojennych i oporu przeciwko mobilizacji podczas pierwszej fazy wojny w Donbasie w 2014 r., tak zwanej Operacji Antyterrorystycznej. Jednak nawet biorąc pod uwagę te specyficzne okoliczności, raporty te są wielce znaczące i z całą pewnością zwróciły uwagę władz.
Wszystko to doprowadziło do otwartych starć i podziałów na szczycie hierarchii władzy. Przykładowo, istnieją pogłoski, że Naczelne Dowództwo Armii zwróciło się z prośbą o wydanie rozkazu ewakuacji wojsk z Sewerodoniecka i wycofania ich na pozycje obronne, aby nie dopuścić do ich okrążenia. Zełeński nie zgodził się na tę propozycję. Oddziały te są teraz otaczane.
Pojawiają się również spory o los bojowników pułku Azow przebywających w Azowstalu, przy czym opinia publiczna ma za złe kierownictwu wojskowemu i cywilnemu, że nie zrobiło wystarczająco dużo, by utrzymać linię zaopatrzenia. Równocześnie Zełeński wzbrania się przed wydaniem tym oddziałom rozkazu poddania się, ponieważ mogłoby to doprowadzić do otwartego buntu.
Doradca prezydenta Arestowycza udzielił 8 maja wywiadu, w którym padły pytania o przyczyny tak łatwego dostania się południa w ręce rosyjskie na samym początku wojny. Sugerował, że doszło do błędów dowództwa wojskowego: „Bo – czym była niekompetencja, a czym zdrada – oto zasadnicze pytanie. Dowiemy się tego i na pewno wystawimy oceny wszystkim – i służbom, i pojedyńczym osobom, i kryminalistom, i całemu światu”. Chciał w ten sposób odeprzeć krytykę pod adresem prezydenta i sposobu prowadzenia przez niego wojny.
Odpowiedź przyszła następnego dnia ze strony Tarasa Chmuta, dyrektora fundacji Come Back Alive, o którym mówi się, że jest bliski zwierzchnikowi sił zbrojnych Ukrainy generałowi Walerijowi Załużnemu. W kąśliwym komentarzu na swoim profilu FB stwierdził on: „Im dalej od działań wojennych w Kijowie – tym więcej politycznych gierek. Niektórzy zaczynają «szukać winnych» i przygotowują się do nowej kampanii wyborczej, inni – «strzelcy» – starają się, zgodnie z przewidywaniami, zrzucić odpowiedzialność za wszystkie niepowodzenia na armię”. Przypomniał następnie Arestowiczowi, że Armia wykonuje rozkazy prezydenta, a więc jeśli ktokolwiek jest odpowiedzialny, to właśnie on. „Na wypadek, gdyby ktoś zapomniał, przypominam, że każdego dnia pyszną kawę w słonecznym Kijowie dostarczają wam setki rannych i poległych mężczyzn oraz kobiet. I to każdego dnia. Szukanie wśród nich winnych nie jest dzisiaj najlepszym pomysłem. Winnych nie ma w wojsku, niemniej jednak jest kogo i za co rozliczać, winni znajdują się na wysokich stanowiskach w gabinetach, które opracowują budżety, kształtują politykę i wyznaczają nazwiska na kluczowe stanowiska.”
Dopóki Zełeński jest w stanie przedstawiać obraz wojny jako dobrze prowadzonej, dopóty będzie utrzymywał poparcie. Gdy jednak wojna zacznie się przedłużać, a Rosjanie uzyskają przewagę w Donbasie, fasada jedności narodowej może szybko załamać się i przekształcić we wzajemne obrzucanie się winą.
Równocześnie jednak wojna Putina cieszy się w Rosji niesłabnącą popularnością. Zdarzały się pojedyncze przypadki ataków bombowych na wojskowe biura rekrutacyjne, czy też sabotażu instytucji naukowych związanych z przemysłem zbrojeniowym. Stanowi to odzwierciedlenie gniewnych nastrojów panujących wśród części młodzieży, której poparcie dla wojny jest najniższe, mimo że nadal prawdopodobnie popiera ją większość. Naturalnie, w warunkach silnej cenzury i represji wobec wszelkich odmiennych poglądów trudno jest ocenić faktyczną sytuację.
Nasilenie otwartego udziału imperializmu USA w wojnie to prezent dla putinowskiej propagandy, która zawsze utrzymywała, iż jest to posunięcie obronne przed agresją NATO. Niemniej jednak, jeśli wojna będzie się przedłużać, wojska rosyjskie utkną w martwym punkcie, zaś worki na zwłoki zaczną się piętrzyć, może to zrodzić nastroje gniewu i niezadowolenia. Dla Putina ta wojna ma znaczenie egzystencjalne. Od niej zależy los jego reżimu i z tego powodu wykorzysta on wszelkie dostępne mu środki, aby osiągnąć wynik, który będzie można przedstawić jako sukces.
Od wojny do walki klas
Biorąc pod uwagę, że toczona wojna i jej skutki gospodarcze grożą pogrążeniem się gospodarki światowej w nowej recesji, zjawisko to może mieć wpływ na walki klasowe. Bez wątpienia musi to być zasadniczy powód wypowiedzi Macrona o konieczności negocjacji, stanowiących publiczne zerwanie ze strategią Bidena. Prezydent jest słaby i musi stawić czoła rozwścieczonemu narodowi francuskiemu, dlatego przydałaby mu się jakakolwiek ulga w sprawie podwyżek cen energii. Nie jest jedynym, który w ciągu najbliższych kilku miesięcy może znaleźć się w podobnej sytuacji.
Gospodarcze reperkusje wojny i pogłębiający się kryzys kapitalizmu wywrą w końcu wpływ nawet na amerykańską opinię publiczną. Gdy Kongres uchwalał 40 miliardów dolarów na wojnę na Ukrainie, w USA wystąpił powszechny deficyt odżywek dla niemowląt. W miarę jak ekonomiczne skutki wojny zaczną być odczuwalne w postaci dotkliwego wzrostu kosztów utrzymania, amerykańscy robotnicy ( jak i inni) zasadnie zapytają: dlaczego przeznaczamy dziesiątki miliardów na wojnę w odległym kraju, która przynosi zyski przemysłowi zbrojeniowemu, gdy nie jesteśmy w stanie wyżywić ani zapewnić wiktu naszym obywatelom? Oto recepta na podjęcie walki klasowej i opór wobec imperialistycznych działań wojennych Zachodu.
Pozycje tzw. lewicy w większości krajów są odrażające. Rządy „socjaldemokratyczne” pozostające u władzy opowiedziały się, w tej wojnie, po stronie amerykańskiego imperializmu. Szwedzcy i fińscy „socjaldemokratyczni” premierzy przewodzą kampanii na rzecz członkostwa w NATO. W Wielkiej Brytanii lider Partii Pracy, Keir Starmer, próbuje prześcignąć torysów w podżeganiu do wojny i zagroził wydaleniem każdego, kto kwestionuje rolę NATO. Należało się tego spodziewać, wszak nie zapominajmy, że wojnę w Iraku wywołało wspólne kierownictwo Busha i Blaira. Prawicowi reformiści niezmiennie bronią interesów własnej imperialistycznej klasy rządzącej, gdy zajdzie taka potrzeba.
Jeszcze bardziej skandaliczne jest jednak stanowisko lewicowych reformistów rozsianych po całym świecie. Dawniej zajmowali oni stanowisko pacyfistyczne („wprowadźmy siły ONZ”, „ przestrzegajcie prawa międzynarodowego”). Takie stanowisko było beznadziejne, gdyż fundamentalne kwestie, takie jak wojna i imperializm, nie mogą zostać rozwiązane poprzez apele do instytucji międzynarodowych, a jedynie poprzez stanowczą antyimperialistyczną walkę klasową. Mimo to jednak stwarzało ono pozory opozycji. Aktualnie nawet pacyfizm jest wyrzucany za burtę.
Reprezentacja wspierana przez DSA zagłosowała za przyjęciem najnowszego wielomiliardowego pakietu pomocy wojskowej dla Ukrainy. Również senator Bernie Sanders głosował i przemawiał na rzecz amerykańskiego imperializmu: „Uważam, że każdy dzień ma znaczenie i myślę, że powinniśmy odpowiedzieć możliwie jak najmocniej i zdecydowanie”. Również w Hiszpanii minister partii komunistycznej Yolanda Díaz wsparła decyzję rządu o wysłaniu broni na Ukrainę, z której duża część trafiła w ręce neonazistowskiego pułku Azow. Z kolei w Wielkiej Brytanii posłowie Kampanii Socjalistycznej, pod groźbą wydalenia z grupy parlamentarnej, wycofali swoje podpisy z oświadczenia krytycznego wobec NATO. Natomiast w Finlandii Sojusz Lewicy, będący częścią rządzącej koalicji, podzielił się w kwestii członkostwa w NATO. Ministrowie są przeważnie za, jednak niektórzy posłowie są przeciw. Cokolwiek się stanie, sojusz lewicy już zapowiedział, że nie zerwie koalicji.
Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej, zaatakowana przez reżim za swój częściowy sprzeciw wobec wojny, obecnie zdecydowanie opowiada się za imperialistyczną wyprawą Putina na Ukrainę.
Sytuacja części grup skrajnej lewicy nie jest lepsza. W Wielkiej Brytanii kilkuset sekciarzy maszerowało pod hasłem „Zbroić Ukrainę!”, tak jak gdyby Boris Johnson tego właśnie nie robił! Takie jest też stanowisko tak zwanej „Czwartej Międzynarodówki”, która nawołuje do „nałożenia sankcji na Rosję, dostarczenia broni Ukrainie”, dodając jednocześnie w odniesieniu do sprzeciwu wobec NATO, że „kwestia ta nie jest przedmiotem dyskusji”. Murray Smith, doprowadzając to proimperialistyczne stanowisko do jego najbardziej oczywistej konkluzji, oświadczył: „mówienie o rozwiązaniu NATO jako bezpośrednim celu, co czyni nadal część zachodniej lewicy, jest pozbawione sensu. Jest wręcz nieodpowiedzialne, gdyż pozostawiłoby kraje Wschodu, jak również państwa skandynawskie, bezbronne… W obliczu braku wiarygodnej alternatywy musimy zaakceptować status quo”. Tak oto, według towarzysza Smitha, socjaliści muszą popierać NATO! Co za farsa!
Poparcie, czynem bądź zaniechaniem, jakie lewicowi reformatorzy okazują własnej imperialistycznej klasie rządzącej, to kompletny skandal zwłaszcza w czasach, gdy potrzebujemy zdecydowanego sprzeciwu. Dziś mamy do czynienia z sytuacją, w której w części krajów jedynie prawicowi demagodzy występują przeciwko wojnie, kierując się własnymi reakcyjnymi pobudkami.
Zadaniem rewolucjonistów jest demaskowanie prawdziwych powodów stojących za imperialistycznymi dążeniami klasy rządzącej, rozwiać mgłę kłamstw i kłamliwej propagandy, którymi usprawiedliwia się wojnę. Kwestię wojen należy powiązać z zagadnieniem poziomu życia. Gdy koszty życia idą w górę, rządy przeznaczają miliardy na zbrojenia, co jasno pokazuje, co jest ich priorytetem. Początkowo takie stanowisko może nie cieszy się zbytnią popularnością, jednak prędzej czy później mgła wojny zacznie się rozwiewać. Kto od początku zachował zdecydowane stanowisko, znajdzie się w lepszej pozycji, kiedy wybuchnie masowy sprzeciw wobec działań wojennych i rządów kapitalistycznych je prowadzących.
Autor: Jorge Martin
Tekst oryginalny: http://www.marxist.com/us-imperialism-s-proxy-war-fighting-russia-to-the-last-drop-of-ukrainian-blood.htm