Gospodarka światowa jest wstrząsana turbulencjami, wywołanymi przez „sztorm doskonały”, na który składają się wojny, pandemia i protekcjonizm. Kapitalizmowi grozi niebezpieczna kombinacja inflacji i recesji. Wszystko to stanowi przepis na rewolucyjne eksplozje na całym świecie.
[Source]
Żyjemy teraz w zupełnie nowej epoce.
Henry Kissinger, 9 maja 2022 r.
Ceny akcji spadają od tygodni, ponieważ rynki ogarnia strach z powodu wojny na Ukrainie, szalejącą inflację, blokady w Chinach i groźbę nowego kryzysu.
Indeks FTSE All-World ma obecnie najdłuższą passę spadkową od połowy 2008 r. – podobnie jak wtedy, gdy kryzys na rynku tzw. kredytów hipotecznych subprime (kredytów bankowych wysokie ryzyka, udzielanych z reguły kredytobiorcom o niskich zdolnościach jego spłaty- przyp. tłum.) doprowadził do upadku banku Lehman Brothers.
Takie gwałtowne wahania na światowych giełdach są odzwierciedleniem pesymizmu, który prześladuje klasę rządzącą. Według Warrena Buffetta, inwestora miliardera: „Nie jesteśmy daleko od powtórki z 2008 r., a nawet gorszej sytuacji”.
„Rynki notują spadki nie tylko z powodu wyższych stóp procentowych”- twierdzi Luca Paolini, główny strateg w Pictet Asset Management. „Ryzyko recesji [w głównych gospodarkach] jest znaczące” – dodał. „Rzeczywistość jest taka, że duża część światowej gospodarki w zasadzie się kurczy”.
Zeszłoroczna euforia związana z ożywieniem gospodarczym po pandemii całkowicie się ulotniła. Po pozornym przezwyciężeniu jednego kryzysu, w jego miejsce szybko pojawił się kolejny. Wywołało to panikę w zarządach firm.
Euforia wyparowuje
Jak wyjaśnił niedawno Financial Times, orędownik brytyjskiego kapitalizmu:
Jeszcze w zeszłym roku wielu ekonomistów spodziewało się, że rok 2022 będzie okresem silnego ożywienia gospodarczego. Przedsiębiorstwa powróciłyby do pełnej aktywności po pandemii Covid-19. Konsumenci mogliby swobodnie wydawać zgromadzone oszczędności na wakacje i zajęcia, na które nie mogli sobie pozwolić w czasie pandemii. Niektórzy twierdzili, że będą to nowe „ryczące lata dwudzieste”, nawiązując do dekady dobrobytu, która nastąpiła po epidemii grypy w latach 1918-21.
Taki boom, według nich, otworzyłby nową epokę wzrostu i prosperity. Jednak w bardzo krótkim czasie ta perspektywa legła w gruzach. Zamiast „ryczących lat dwudziestych” kapitalizm stoi przed nowym światowym załamaniem.
Wkroczyliśmy w zupełnie nową erę, cytując Kissingera – erę pogłębiającego się kryzysu, w której stare normy zostały wywrócone do góry nogami. „Rozum stał się nieracjonalny”. Kryzys kapitalizmu, który, jak sądzono, udało się opanować, powrócił z pełną mocą.
Jak wynika z niedawnego artykułu redakcyjnego w „Financial Times”:
W tym tygodniu nastroje ekonomiczne zmieniły się na bardziej niespokojne, ponieważ ostatnie zmiany w gospodarkach krajów rozwiniętych odbiły się echem dłużej i głośniej, niż się spodziewano. Niezależnie od tego, co sądzono o stanie gospodarki tydzień temu, teraz powinniśmy być nieco bardziej zaniepokojeni niż byliśmy.
Nadchodzi stagflacja
Prognozy gospodarcze są naprędce obniżane. Wielu oczekuje obecnie, że wzrost gospodarczy na świecie wyniesie w tym roku średnio tylko 3,3%, podczas gdy w styczniu, przed wojną, wynosił 4,1%.
Inflacja, przez długi czas uważana za zjawisko martwe, znów daje o sobie znać, powodując dewaluację walut, wzrost kosztów i obniżenie standardu życia.
Obecnie prognozuje się, że inflacja na świecie wyniesie 6,2% – o 2,25 punktu procentowego więcej niż zakładano w styczniu.
W Stanach Zjednoczonych inflacja w kwietniu wyniosła 8,3% i oczekuje się, że wzrośnie jeszcze bardziej. Zarazem w pierwszym kwartale gospodarka amerykańska również uległa skurczeniu, mimo wcześniejszych prognoz, że będzie odwrotnie.
Wiele gospodarek stoi obecnie w obliczu „stagflacji”, a nawet „slumpflacji”. Omawiany szok stagflacyjny z 2022 r. ma zaś charakter globalny, o czym donosi także Financial Times.
Tendencje te stanowią odzwierciedlenie rosnącej integracji rynku światowego, zwłaszcza na przestrzeni ostatnich 30 lat. Państwa są ze sobą powiązane jak nigdy dotąd, co zwiększa zagrożenie „zarażenia”. Tak wygląda prawdziwa twarz globalizacji.
Zsiadając z grzbietu tygrysa
Bankierzy centralni mają ogromną nadzieję, że sytuacja się ustabilizuje. Ale ich prognozy, jak to zwykle bywa, są przesadnie optymistyczne. Mówili oni przecież, że inflacja będzie tylko „przejściowa” i „tymczasowa”.
Ich czarodziejskie teorie – czy to keynesizm, czy monetaryzm – zaślepiły ich na tragiczną sytuację, w jakiej znajduje się kapitalizm. W obecnej sytuacji mierzą się oni ze sprzeczną naturą kapitalizmu, która w sytuacji kryzysowej jest jeszcze bardziej wyraźna i widoczna jak na dłoni.
Przez lata kapitalizm był zasilany gotówką, która sztucznie utrzymywała system przy życiu. Od 2008 roku klasa rządząca pompowała w gospodarkę tani pieniądz, utrzymując stopy procentowe na rekordowo niskim poziomie, by zapobiec kolejnej zapaści gospodarczej.
Chociaż udało im się osiągnąć swój doraźny cel, system kapitalistyczny stał się uzależniony od tego bodźca. Teraz widzimy tego konsekwencje, gdyż klasa rządząca z opóźnieniem zmuszona jest do podjęcia działań mających na celu ograniczenie działalności gospodarczej i cofnięcie polityki prowadzonej w ostatniej dekadzie.
W normalnych warunkach nadmiar płynności finansowej już dawno doprowadziłby do inflacji. Tendencja ta jednak została zahamowana przez słabą kondycję gospodarki światowej. Jednak wszystko ma swoje granice. A koniec lockdownu, po którym błyskawicznie wybuchła wojna na Ukrainie, doprowadził do wzrostu inflacji.
Dlatego też rządzący desperacko próbują powrócić do swego rodzaju „normalności”, ograniczając bodźce fiskalne i obniżając stopy procentowe, których nie można utrzymać już dłużej na obecnym poziomie.
W obliczu spirali inflacyjnej amerykańska Rezerwa Federalna i Bank Anglii zostały zmuszone do podniesienia stóp procentowych. Inne banki centralne, począwszy od Europejskiego Banku Centralnego, nieuchronnie pójdą w ich ślady.
Rozdęte bilanse finansowe, obciążone historycznym poziomem zadłużenia, muszą zostać zmniejszone, lecz bez wywoływania krachu. W jakiś sposób trzeba zakończyć erę taniego pieniądza. Nie będzie to jednak łatwe zadanie. To tak, jakby próbować zejść z grzbietu głodnego tygrysa i nie dać się mu zjeść.
Posępne widoki na przyszłość
W tej sytuacji podniesienie stóp procentowych i ograniczenie bodźców fiskalnych może w sposób oczywisty doprowadzić do głębokiego załamania gospodarczego. Wiele firm utrzymywało się przy życiu dzięki taniemu pieniądzowi. Jego ograniczenie doprowadzi do upadku tychże firm, a w konsekwencji do licznych bankructw.
Jest to jednak jedyny sposób, w jaki bankierzy mogą „wycisnąć” inflację. Kontynuowanie dotychczasowej polityki, polegającej na pompowaniu środków płynnych, również doprowadzi do katastrofy, wywołując hiperinflację i pogłębiając kryzys.
Jak ostrzegał Nouriel Roubini, profesor New York University Stern School of Business: „Bankierzy mogą podjąć normalizację polityki tylko do pewnego stopnia, zanim spowodują krach finansowy na rynkach długu i akcji”. Mają oni bardzo mały wybór.
Perspektywy stają się coraz bardziej pesymistyczne. Jak tłumaczy Financial Times:
Ryzyko recesji po obu stronach Atlantyku jest obecnie bardzo wysokie. Być może jest już za późno, bo dżin inflacji wyszedł z butelki i polityka monetarna musi wywołać recesję, aby wyprzeć go z systemu. W przeciwnym razie twórcy ustaw będą zbyt ostrożni, zbyt opieszali i pozwolą, by inflacja utrzymywała się i zadomowiła w gospodarce, co będzie miało takie same ostateczne konsekwencje.
Droga, której wszyscy pragniemy, jest zawężona i znajduje się pomiędzy tymi katastrofami gospodarczymi. Możliwe, że uda nam się zlikwidować wysoką inflację bez głębokiego załamania gospodarczego, ale szanse na taki korzystny wynik są obecnie naprawdę niewielkie”
Krucha regeneracja
Kryzysy stają się coraz częstsze i poważniejsze, nie są obecnie wydarzeniem mającym miejsce ledwie raz na stulecie. Omawiane tendencje są nowym rytmem cyklu boomu i załamania koniunktury.
Nim wybuchła pandemia, światowa gospodarka kapitalistyczna już spowalniała, a wzrost protekcjonizmu i nadprodukcji dotykał różnych sektorów. Koronawirus nadał kryzysowi nowy wymiar, zaostrzając i pogłębiając sprzeczności w systemie.
W wielu punktach załamał się kapitalistyczny łańcuch, zakłócając zarówno produkcję, jak i dostawy. To z kolei doprowadziło do zamknięcia wielu sektorów gospodarki i załamania popytu. Miliony ludzi zostało zwolnionych z pracy, co jeszcze bardziej nakręciło spiralę upadku.
Oznaczało to, że rynki, handel i łańcuchy dostaw – arterie światowej gospodarki – zostały poważnie uszkodzone lub kompletnie sparaliżowane.
To, co na początku było postępującym kryzysem nadprodukcji, skończyło się fizycznym zablokowaniem i zamknięciem wielu sektorów gospodarki kapitalistycznej.
W rezultacie w 2020 roku odnotowano spadek aktywności gospodarczej w 90 procentach krajów świata. To więcej niż w okresie obu wojen światowych, Wielkiego Kryzysu i globalnego załamania w latach 2008-2009. Na przykład gospodarka Wielkiej Brytanii odnotowała największy spadek od 300 lat.
Oczywiście taka zapaść nie mogła trwać w nieskończoność. W pewnym momencie nieuchronnie musiało nastąpić ożywienie, w czym w dużej mierze pomogły bezprecedensowe bodźce ze strony państwa.
To ożywienie zostało okrzyknięte początkiem nowej ery. Nagromadzony popyt konsumpcyjny, który teraz był zaspokajany w barach, restauracjach i na wakacjach, miał doprowadzić do silnego przebudzenia gospodarczego.
Przez pewien czas gospodarki z całą pewnością odbiły się od dna. Wiele z nich osiągnęło poziom produkcji sprzed pandemii. Ożywienie to było jednak ciągle przerywane przez zakłócenia – lub całkowite pęknięcia – w łańcuchach dostaw, które były następstwem kryzysu.
Produkcja „dokładnie na czas”, która w poprzednich dekadach zwiększała zyski kapitalistów, zamieniła się w chaos, ponieważ w kluczowych branżach i sektorach zabrakło kluczowych komponentów. Te niedobory spowodowały z kolei wzrost cen i ponowny wzrost inflacji.
Wojna i zastój
Sytuacja na świecie stała się wyjątkowo niestabilna. Już sama integracja handlu światowego, która w przeszłości była kolosalnym bodźcem do rozwoju, stała się jego przeciwieństwem. Pojedyncze wydarzenie w jednym kraju może wywołać potężny efekt domina w innych. Na przykład blokady w Chinach, które mają bezpośredni wpływ na eksport, oddziałują na cały handel światowy.
Podobnie inne czynniki – czy to problemy post-pandemiczne, wojna na Ukrainie, kryzysy polityczne, czy inne „wypadki” – również mogą mieć decydujący wpływ na funkcjonowanie systemu kapitalistycznego.
Obecny konflikt na Ukrainie zapoczątkował łańcuch wydarzeń, które mają daleko idące konsekwencje – polityczne, dyplomatyczne, społeczne i ekonomiczne.
Wojna przekształciła się w wojnę zastępczą między Rosją a krajami NATO, zwłaszcza USA. Przykładem tego jest fakt, że imperializm zachodni wysyła obecnie na Ukrainę broń wartą miliardy dolarów.
Ma to ogromny wpływ na sytuację na całym świecie. Sankcje gospodarcze nałożone przez Zachód, których celem jest odizolowanie Rosji od gospodarki światowej, będą miały ogromne konsekwencje.
Szczególnie bezmyślni imperialiści amerykańscy i brytyjscy wydają się nie widzieć potencjalnych konsekwencji swoich działań. Są oni gotowi zaryzykować wszystko, aby pokonać Rosję. Ich działania przyczyniają się jednak do pogłębienia kryzysu.
Gwałtowny wzrost cen energii spowodował wzrost kosztów i cen jako takich. Wszędzie panuje inflacja. Jeśli dostawy rosyjskiego gazu do Europy zostaną zablokowane, czego domagają się niektórzy, doprowadzi to do natychmiastowego załamania rynku, poczynając od Niemiec.
Sankcje gospodarcze – wojna za pomocą innych środków – pogarszają sytuację. Z kolei popyt konsumpcyjny ulega dalszemu osłabieniu, a inwestycje kapitału są na wstrzymaniu, co prowadzi gospodarkę światową do kolejnego kryzysu.
Gospodarczy nacjonalizm
Wszystkie te czynniki oddziałują dialektycznie na siebie nawzajem, ciągnąc wszystko w dół. Czynniki, które w przeszłości przyczyniły się do rozkwitu kapitalizmu, teraz torują drogę do katastrofy społecznej i gospodarczej.
„Wojna jest w praktyce mnożnikiem zakłóceń w i tak już rozchwianym świecie” – stwierdza Martin Wolf, redaktor ekonomiczny „Financial Times”. „Niestety, znów jesteśmy na drodze do świata podziałów, zakłóceń i zagrożeń”.
Światowa gospodarka rozpada się na bloki, a łańcuchy dostaw ulegają przerwaniu, ponieważ Zachód próbuje odciąć Rosję od dostaw energii i ograniczyć jej dostęp do rynków walutowych.
Wkroczyliśmy w okres nacjonalizmu gospodarczego podobnego do tego z okresu międzywojennego – to kolejny dowód na to, że własność prywatna i państwo narodowe stały się barierami postępu.
Konsekwencje tych dramatycznych zmian podkreślił Pierre-Olivier Gourinchas, główny ekonomista MFW:
Jeśli staniemy się światem wielu różnych bloków, będziemy musieli zlikwidować wiele zintegrowanych gospodarek, które zbudowaliśmy, i łańcuchów dostaw, które stworzyliśmy (…) i skonstruować coś innego, co będzie miało węższy [i] mniejszy zakres.
Pojawią się koszty dostosowawcze i spadek wydajności” – dodał – „co może doprowadzić do wzrostu kosztów jednostkowych, ponieważ pewne rzeczy nie będą produkowane tak wydajnie i sprawnie jak wcześniej.
Jeśli znajdziemy się w świecie, w którym mamy różne bloki, to nie bardzo wiem, jak [MFW] może funkcjonować. Czy stanie się on instytucją, która działa na rzecz jednego bloku, ale nie na rzecz innych? Jak ma działać w poszczególnych częściach świata? Z pewnością nie jest to coś, co byłoby pożądane.
Ograniczenia kapitalizmu
Obecny kryzys podważa to, co pozostało z powojennych ram, wyraźnie ukazując ograniczenia systemu kapitalistycznego.
„Tak zwana broń finansowa ma głębokie konsekwencje dla przyszłości międzynarodowej polityki i ekonomii” – wyjaśnia Financial Times.
Wiele z podstawowych założeń dotyczących okresu po zimnej wojnie zostaje postawionych na głowie. Globalizacja była kiedyś sprzedawana jako zabezpieczenie przed konfliktami, sieć zależności, która zbliży do siebie dotychczasowych wrogów. Zamiast tego stała się ona nowym polem bitwy.
FT, 6/4/22
Wojna na Ukrainie spowodowała spustoszenie i zniszczyła wszelkie nadzieje na poprawę sytuacji. Już sam dramatyczny wzrost kosztów energii wystarczy, by zmienić sytuację. Jednak spadek produkcji pszenicy i zbóż na Ukrainie i w Rosji prowadzi do gwałtownego wzrostu cen żywności i związanych z tym politycznych następstw.
Jak ostrzegał w marcu Financial Times: „Kiedy w 2008 roku ceny żywności wzrosły, przyczyniło się to do wybuchu arabskiej wiosny, a w końcu do wybuchu wojny domowej w Syrii. Rosyjska inwazja na Ukrainę zasiała ziarno kryzysu, który będzie odczuwalny daleko poza granicami Europy”.
Rewolucyjne wnioski
Swoimi działaniami burżuazja otworzyła puszkę Pandory. Zniszczyła jakiekolwiek pozory stabilności czy równowagi, pogłębiając wszędzie sprzeczności kapitalizmu.
Wierząc we własną propagandę, pogłębiła kryzys kapitalistyczny w sposób, którego nie można było przewidzieć.
Cały ten scenariusz tworzy podwaliny pod potężne zaostrzenie walki klasowej w na świecie. Inflacja spowoduje obniżenie standardu życia i dramatyczny wzrost kosztów utrzymania. Klasa robotnicza nie będzie miała innego wyjścia, jak tylko walczyć.
Po pierwszej wojnie światowej Lew Trocki wyjaśnił, że „koszt utrzymania jest najpotężniejszym czynnikiem rewolucyjnego fermentu we wszystkich krajach”. To właśnie ta kwestia ponownie wywindowała walkę klasową na nowe szczyty w latach siedemdziesiątych. Rewolucyjne tendencje stanowiły wówczas porządek dzienny w wielu krajach świata. W najbliższym czasie sytuacja ulegnie powtórce – jednak na dużo wyższym poziomie.
Jak ostrzegła dyrektor zarządzająca MFW Kristalina Georgiewa: „Historia pokazała, że głód często wywołuje niepokoje społeczne i przemoc”.
To nie koniunktura czy kryzys wywołują rewolucję, ale przejścia między jednym a drugim, które wstrząsają świadomością. W ostatnim okresie nagromadziło się wiele materiału zapalnego. I wciąż go przybywa. Stabilność przeszłości już się zakończyła.
Engels wspominał często trwające 40 lat uśpienie brytyjskiej klasy robotniczej, które było wstępem do pojawienia się w latach 90. XIX wieku Nowego Ruchu Związkowego. Otworzyło to nową erę walki klasowej, wojny i rewolucji.
Dziś trwający przez przeszło trzy dekady zastój w walce klasowej w głównych krajach kapitalistycznych wreszcie dobiega końca.
Kiedy mgła wojny się rozwieje, a rzeczywistość kapitalistycznego kryzysu stanie się odczuwalna, miliony robotników i młodzieży zostaną rzucone w wir walki klasowej. Do walki wkroczą nowe, świeże, młode warstwy, niezrażone porażkami przeszłości. W obliczu kryzysu liczne jednostki wyciągną radykalne, a nawet rewolucyjne wnioski.
Lament Martina Wolfa, kluczowego stratega kapitału, że „znów jesteśmy na ścieżce prowadzącej w dół, do świata podziałów, zakłóceń i niebezpieczeństw”, jest poważnym ostrzeżeniem dla klasy rządzącej przed tym, co nadciąga.
To, o czym mówi, ale czego nie ma odwagi nazwać po imieniu, to rewolucja. Dla tych, którzy mają dostateczną zdolność obserwacji, tak właśnie wygląda rzeczywistość okresu, w którym się znaleźliśmy.