Protesty rolników wstrząsają całą Polską. Tak masowych wystąpień nie było od czasów Samoobrony, a do rozmów z protestującymi zmobilizowano szeregi przedstawicieli klasy panującej. Minister Siekierski robił wszystko, by gasić płomienne nastroje i usiąść do rozmów „na spokojnie”. Jednocześnie Michał Kołodziejczak, do niedawna samozwańcza twarz polskiego rolnictwa, a obecnie sekretarz stanu w kryzysowym rządzie Donalda Tuska, od protestujących usłyszał, że – mówiąc delikatnie – nie jest tam mile widziany.
[Source]
Dla polskiej klasy panującej rolnicy to niemały problem. Z jednej strony ze wsią nie mógł sobie poradzić PiS. Teraz mamy rząd zdecydowanie proeuropejski, ale jego poważną część stanowi PSL, dla którego adoptowany syn Donalda Tuska, Kołodziejczak, nie stanowi żadnej przeciwwagi. W efekcie Tusk jest zmuszony trwać w politycznym szpagacie, obiecując spokój, bezpieczeństwo i dobrobyt zarówno UE, jak i polskim rolnikom. Na szali jest nie tylko koalicja i głosy w wyborach samorządowych i europejskich, ale również spokój społeczny.
Ten bowiem protesty poważnie naruszyły. Przed oczami polskiego robotnika pojawił się jasny obraz – jakiekolwiek ustępstwa kapitalistom może wyrwać wyłącznie wspólne i radykalne działanie. Kilkaset traktorów okazało się znacznie silniejsze, niż setki tysięcy głosów oddanych w ostatnich wyborach. Burżuazja jest zmuszona robić wszystko, by tej lekcji klasa pracująca nie zauważyła.
Jakie są więc nastroje wśród protestujących? Jeden z naszych towarzyszy rozmawiał z nimi w Rzeszowie. Rolnicy protestują nie z powodu jednej decyzji – problem narastał od lat, powodując problemy z produkcją, sprzedażą i płynnością finansową. Kroplą, która przelała czarę goryczy, jest wciąż nierozwiązany problem napływu żywności z Ukrainy. Politycznie kryzys przygotował już poprzedni rząd, ale przepisy unijne dobijają teraz drobnych rolników. Ich głównym wrogiem są potężne przedsiębiorstwa rolne na Ukrainie, które nie należą jednak do Ukraińców, a do Holendrów, Niemców czy Francuzów. Monopol pozwala na windowanie cen, wysokie zyski, niszczenie lokalnego rolnictwa oraz znacznie obniżoną jakość żywności. Takich firm normy nie dotyczą, lub są w stanie je ominąć. Widoczny jest również toksyczny wpływ wielkiej produkcji na zdrowie i środowisko.
To dobrze znany krajobraz – krajobraz walki klas w dobie panowania wielkich monopoli, nad którymi Unia Europejska rozpościera ochronny parasol. W efekcie kapitał proponuje nam następujący układ – za jeszcze większe zyski międzynarodowych gigantów klasa pracująca i drobni rolnicy mają zapłacić z własnej kieszeni, a w zamian dostaną wysokie ceny żywności, zniszczenie środowiska i dalsze pogłębienie kryzysu. Obecne protesty – w Polsce, w Europie, a także w Indiach – są jak najwyraźniejszą odpowiedzią na tę „wspaniałą” ofertę. Co zrobią panowie ministrowie, premierzy i sekretarze, gdy do rolników dołączą miliony robotników?
Ale problemów ani rolników, ani robotników, ani środowiska nie rozwiążą dotacje z Unii, przepisy czy regulacje w ramach kapitalizmu. Rozwiązanie leży daleko poza jego granicami – w ramach gospodarki uspołecznionej i centralnie planowanej, która mogłaby zaoferować rzeczywiście rozsądny układ oraz pomoc technologiczną.
O protestach rolniczych w całej Europie, ich rzeczywistym znaczeniu i tym, co do zaoferowania rolnikom ma kapitalizm, a co proponują komuniści, pisze Ben Curry.
Społeczny niepokój panuje na europejskiej wsi, w Polsce, Hiszpanii, Niemczech, Szwajcarii, Rumunii i Grecji. Rolnicy są w ruchu i nie boją się stosować najbardziej bojowych rozwiązań – w przeciwieństwie do „rozsądnych” metod, do których przyzwyczaili nas przywódcy związków zawodowych. Dzięki temu są w stanie wywalczyć ustępstwa, a miliony pracowników to zauważają. Klasa rządząca została postawiona w stan najwyższej gotowości.
Presja działa. Ursula von der Leyen obiecała zrezygnować z propozycji zmniejszenia o połowę zużycia pestycydów w Unii Europejskiej. Rządy Francji, Hiszpanii i Grecji deklarują zwiększenie dotacji dla rolnictwa. Francja zrezygnowała również z planowanej podwyżki podatku od oleju napędowego, a prezydent Macron we Francji i Taoiseach Varadkar w Irlandii sprzeciwili się umowie handlowej z krajami produkującymi żywność zrzeszonymi w Mercosur – organizacji gospodarczej w Ameryce Łacińskiej. Najważniejsza lekcja jest taka, że bojowe działania dają rezultaty.
Rolnicy stanowią zaledwie niewielki ułamek populacji – 2,5% we Francji i niewiele ponad 1% w krajach takich jak Holandia i Niemcy – a jednak, uzbrojeni jedynie w traktory i liczący zaledwie kilkadziesiąt tysięcy, zdołali nie tylko wymusić ustępstwa, ale także podzielić rządy i samą UE. Pomijając treść ich żądań, należy docenić, jak dobry przykład dają robotnikom!
W Belgii, Hiszpanii, Polsce, Francji i Niemczech ustawiono blokady dróg do miast. Odcięto główne porty morskie, takie jak Zeebrugge. W Belgii rolnicy zamknęli autostrady przy holenderskiej granicy, a w Polsce w ramach 30-dniowego strajku zatrzymano ruch na granicy z Ukrainą, obwiniając zalew ukraińskich produktów za 40-procentowy spadek cen w 2023 roku.
„Kto sieje nieszczęście, ten zbiera gniew” – można przeczytać na transparencie jednego z francuskich rolników. „Jesteśmy tu, by wzniecić pożar” – ujął jeszcze dosadniej belgijski rolnik przed budynkiem Parlamentu Europejskiego. Tam również utworzono barykady z traktorów i płonących opon, obalono posągi, a siedzibę parlamentu obrzucono kamieniami i jajkami. Również w wielu innych miejscach traktory oblegały budynki rządowe.
Główne sieci supermarketów i monopole hurtowe także stały się celem ataków. W Belgii i Francji płonące bele siana wykorzystano do zabarykadowania centrów dystrybucyjnych firm Aldi i Lidl. Rolnicy z południowo-zachodniej Francji zapowiadali „oblężenie” Paryża, odcinając stolicę poprzez zaparkowanie dziesiątek traktorów przed centrum handlu żywnością Rungis – hurtownią o powierzchni 570 akrów, znaną jako „brzuch Paryża”. Katalońscy rolnicy poszli w ich ślady, blokując największy w Europie rynek hurtowy świeżej żywności, znajdujący się w Barcelonie, jak również port w Tarragonie.
Rolnicy w słowach i czynach zrobili o niebo więcej niż potulni i łagodni przywódcy związków zawodowych – nie wyłączając wielu przywódców samych rolników. Przywódca-multimilioner francuskiego związku rolników FNSEA, na przykład, przyznał się do bezradności wobec działań członków swojej organizacji, deklarując, że „stara się nawoływać do spokoju i rozsądku”.
Tym, co naprawdę niepokoi klasę rządzącą i spędza im sen z powiek jest strach, że szersze warstwy społeczeństwa wezmą działania rolników za przykład. „Jeżeli zaakceptujemy [brutalne] działania nielicznych”, ostrzegał były francuski minister rolnictwa, „nie możemy być zaskoczeni, jeśli inni zaczną podążać tą samą drogą”.
Francuski związek zawodowy policjantów, który oddelegował 15 tys. funkcjonariuszy w celu opanowania niepokojów we Francji, ostrzegł rząd, że ten musi „znaleźć społeczną gaśnicę, aby ugasić pożar i spróbować uspokoić sytuację”. W przeciwnym razie „inne branże mogłyby się zaangażować”, co „sparaliżowałoby system”.
Właśnie dlatego klasa rządząca poszła na ustępstwa. Muszą stłumić ten ruch, ponieważ czują, że siedzą na beczce prochu. Ten przykład walki może się tylko rozprzestrzeniać.
Nieuchronna burza polityczna
Obecny ruch jest pełen niebezpiecznych skutków politycznych dla klasy rządzącej. W ubiegłym roku holenderski Ruch Rolników i Obywateli (BBB) zmiótł z powierzchni ziemi wszystkie inne partie i zwyciężył w sondażach. To nie reakcyjny program partii, ale metody rolników, z którymi partia była powiązana, odbiły się szerokim echem – byli oni gotowi zdjąć białe rękawiczki i przypuścić frontalny atak na znienawidzone rządy i instytucje klasy rządzącej. Ponieważ w czerwcu odbędą się wybory europejskie, klasa rządząca w całej Europie obawia się rozprzestrzenienia się tego rodzaju niestabilności.
Skrajna prawica, od partii Zjednoczenia Narodowego (Rassemblement national) we Francji po AfD w Niemczech, próbuje wykorzystać tę sytuację. Jednocześnie programy tych ugrupowań nie oferują rolnikom zupełnie nic. Na przykład AfD od dawna sprzeciwia się dopłatom rolnym. Protekcjonistyczne programy prawicy mogą co prawda podobać się rolnikom, ale jak na ironię obietnica skrajnej prawicy dotycząca ograniczenia migracji w ogóle nie jest zgodna z ich interesami. Większość rolników, w tym drobni rolnicy, jest całkowicie zależna od wykorzystywania taniej siły roboczej. Ale jeśli jakaś linia polityczna skrajnej prawicy może być przepustką do zwycięstwa w nadchodzących wyborach, to jest nią sprzeciw wobec wojny na Ukrainie, która podniosła koszty paliwa i doprowadziła do napływu taniego ukraińskiego zboża na rynek UE.
Obecne protesty dobitnie pokazują, jak głupia polityka zachodniego imperializmu, polegająca na sponsorowaniu niemożliwej do wygrania wojny zastępczej przeciwko Rosji, odbija się kapitalizmowi niezdrową czkawką. Nie udało im się sparaliżować Rosji, ale udało się stworzyć poważne problemy w Europie. Imperializm amerykański był w stanie beztrosko kontynuować tę wojnę, toczącą się z dala od jego wybrzeży, ale dla europejskich klas rządzących stwarza to cały szereg komplikacji.
Z góry przewidujemy jednak, że jeśli skrajna prawica poczyni polityczne postępy, wówczas wielu tak zwanych „lewicowców” wyciągnie błędne wnioski. Będą ubolewać nad wzrostem „faszyzmu”, całkowicie pomijając główny fakt, że to sama lewica porzuciła pole walki.
Na całym kontynencie znaczna część tak zwanej „lewicy” usłużnie podąża za „własną” klasą rządzącą w sprawie Ukrainy. W Niemczech lewica i związki zawodowe maszerują razem ze znienawidzonymi bankami i korporacjami oraz liberalnymi politykami przeciwko AfD. Są odpowiedzialni za to, by skrajnie prawicowa demagogia o „lewicowym” układzie nabrała wiarygodności. Muszą oni zostać odsunięci na bok na rzecz walki klasowej i rewolucyjnego przywództwa robotniczego.
Komuniści muszą to podkreślać. Musimy wziąć za przykład rolników, aby pokazać, że bojowe działania dają rezultaty. Jeżeli organizacje robotnicze pod odpowiednim przywództwem równie odważnie pomaszerują naprzód, wtedy gniew społeczny skieruje się w rewolucyjnym kierunku, z dala od skrajnej prawicy, przeciwko samemu systemowi kapitalistycznemu.
Rolnicy pod presją
Prawicowi obrońcy kapitalizmu – zarówno liberałowie, jak i skrajna prawica – nie mogą zrobić nic, aby złagodzić presję wywieraną na drobnych rolników.
W miarę jak kapitalizm przechodzi od jednego kryzysu do drugiego, klasa robotnicza jest zmuszana do płacenia za ślepe działania burżuazji. Ale cierpią nie tylko robotnicy. Miażdżący ciężar wywierany przez wielkie banki, firmy energetyczne i sieci supermarketów, zakłócenia w handlu, inflacja i rosnące stopy procentowe grożą zniszczeniem średnich warstw drobnych rolników i drobnych przedsiębiorców.
Jest to dokładnie ta warstwa, na której klasa rządząca opiera się w „normalnych” warunkach. To nie przypadek, że wieś – gdzie życie zwykle płynie spokojnie, a tradycja jest głęboko zakorzeniona – jest miejscem, w którym burżuazyjne partie konserwatywne i chrześcijańsko-demokratyczne w całej Europie są najsilniej umocowane.
Teraz ten grunt drży klasie panującej pod stopami. To, że nawet rolnicy są w ruchu, musi wywoływać dreszcze u każdego myślącego stratega kapitału. Ferment w warstwach średnich jest wczesną oznaką nadchodzących wielkich eksplozji walki klas. Ale rolnicy, będąc drobnymi kapitalistami, nie mogą w pojedynkę rzucić wyzwania rządom wielkiego kapitału.
W Europie kapitalizm konsekwentnie zadawał cios za ciosem małym i średnim gospodarstwom. Miażdży je inflacja. Wojna zachodniego imperializmu na Ukrainie spowodowała wzrost cen oleju napędowego i energii. Tymczasem wysokie stopy procentowe wywołują falę bankructw rolników obciążonych hipoteką. Jak na ironię, znaczna część polityki europejskiej klasy rządzącej miała na celu powstrzymanie niepokojów klasy robotniczej poprzez utrzymanie inflacji na niskim poziomie… kosztem drobnych rolników.
To jest rzeczywisty powód (a nie „solidarność”, jak twierdzą), dla którego drzwi UE zostały otwarte dla taniego ukraińskiego zboża. W międzyczasie europejska klasa rządząca próbuje negocjować tani import żywności, forsując rozmowy handlowe z produkującymi żywność krajami Mercosuru w Ameryce Łacińskiej.
Duże sieci supermarketów i hurtownicy nie są ofiarami tych zmian – wręcz przeciwnie. Ich monopolistyczna pozycja daje im pewną swobodę w sztucznym utrzymywaniu wysokich cen dla konsumentów, gdy presja inflacyjna zaczyna słabnąć, jednocześnie wykorzystując nadmiar taniego importu do obniżania cen przy zakupie od dziesiątek i tysięcy małych i średnich rolników.
Tak więc, podczas gdy inflacja cen żywności utrzymywała się na poziomie ponad 7,5 proc. dla konsumentów w całej UE w ostatnim kwartale 2023 r., ceny produktów rolnych faktycznie spadły o 9 proc. w ciągu roku do końca 2023 r. i powróciły do poziomów sprzed wojny na Ukrainie. Monopoliści energetyczni, supermarketowi i hurtowi zgarniają większość tej różnicy cen.
Tymczasem ogólny kryzys – i, nie zapominajmy, masowe zbrojenia – powoduje wzrost długu publicznego. Kto za to zapłaci? Pracownicy, poprzez politykę cięć, ale także drobni rolnicy poprzez ograniczenia dotacji. Nawet przed kryzysem 80 procent dotacji w ramach Wspólnej Polityki Rolnej (WPR) UE trafiało do najbogatszych 20 procent rolników.
To właśnie najbiedniejsi rolnicy, pracujący po 60 godzin tygodniowo, w końcu zbankrutują. A teraz ci sami rolnicy są zmuszani przez UE do ograniczania pestycydów i nawozów oraz niezasiewania pól ze względów środowiskowych. To rynek zmusza drobnych rolników do stosowania takich szkodliwych dla środowiska metod uprawy, aby opierać się zmiażdżeniu przez gigantów agrobiznesu. W rzeczywistości zaledwie 15 międzynarodowych korporacji mięsnych i mleczarskich jest odpowiedzialnych za emisję metanu odpowiadającą 80 procentom emisji w całej UE.
Gdy drobni rolnicy czują, że są niesprawiedliwie karani, w naturalny sposób stają się otwarci na wpływy prawicowych negacjonistów klimatycznych. A jednak, jak na ironię, zmiany klimatu mają ogromny wpływ na pracę rolników, jak pokazały susze i pożary, których niszczycielski wpływ mogliśmy obserwować w ubiegłym roku w Grecji i innych krajach.
Niektórzy na lewicy – po zauważeniu skrajnie prawicowych wpływów w tych ruchach – stwierdzą, że jest to ruch z natury reakcyjny, że nie możemy nic zaoferować rolnikom. W dużej części Europy skrajna prawica z pewnością dominuje, a wiele „związków” łączy drobnych rolników i wielki agrobiznes pod jednym parasolem i pod polityczną dominacją korporacyjnych gigantów. Ale protesty rolników nie są wszędzie takie same. Agrobiznes wyraźnie stał za protestami azotowymi rolników w Holandii w zeszłym roku, a wpływy skrajnej prawicy były namacalne. W Katalonii sytuacja jest jednak taka, że ruch jest zdominowany przez drobnych i bardzo drobnych rolników, których związek skłania się wyraźnie ku lewicy.
Drobnym rolnikom tylko klasa robotnicza – poprzez przejęcie władzy i nacjonalizację wielkich banków, firm energetycznych, supermarketów, hurtowników i gigantów agrobiznesu – może zaoferować bezpieczne, godne życie. Gospodarka planowa, produkująca dla potrzeb i w harmonii ze środowiskiem, może zaoferować znacznie lepsze warunki niż prywatne banki i supermarkety, których celem jest wyłącznie wycisnąć z rolników jak największe zyski.
Gdy wielkie przedsiębiorstwa i banki zostaną znacjonalizowane w ramach gospodarki planowej – a to właśnie nad tymi głównymi dźwigniami gospodarki komuniści chcą przejąć kontrolę, a nie nad małymi przedsiębiorstwami i gospodarstwami – wówczas oferta dobrych cen i tanich kredytów drobnym producentom będzie kosztować społeczeństwo niewiele. Moglibyśmy udzielić wszelkiej pomocy, jaką tylko gospodarka planowa może udzielić, w celu wdrożenia zrównoważonych i przyjaznych dla środowiska metod uprawy.
Tylko komunizm może zaoferować wyjście z sytuacji. Kiedyś argumentowano, że średnie, drobnomieszczańskie warstwy społeczeństwa, takie jak rolnicy, nigdy nie zaakceptują komunizmu, ponieważ jest on zbyt „ekstremalny”, zbyt „radykalny”, zbyt „bojowy”. Komunizm może ich jedynie odstraszyć. Cóż, teraz rolnicy pokazali, że są gotowi wykorzystać najbardziej ekstremalne, radykalne i bojowe metody walki. Tylko takie metody są skuteczne – nie tylko dla rolników, ale również dla milionów robotników.
W tym wszystkim tkwi ważna lekcja, o ile przywódcy ruchu robotniczego zdecydują się ją przyjąć. A jeśli nie, wówczas powinni zrobić miejsce dla tych, którzy ją pojęli.